Po raz
kolejny rozczesywałam, zwichrzone, czarne końcówki, przeglądając się w ogromnym
lustrze przyczepionym do masywnej, jasnej toaletki. Westchnęłam przeciągle
rozmyślając nad wcześniejszymi zdarzeniami, które działy się wbrew mej woli.
Działałam jak maszyna, wiedziona potrzebą niźli zdrowym rozsądkiem. Okryłam
nagie ramiona białym jak śnieg płótnem, a jego brzegi spięłam pod szyją ozdobną,
złotą spinką. Wyjęłam długie, zza kołnierza peleryny długie do połowy pleców
kruczo czarne, lekko pofalowane włosy i uśmiechnęłam się do swojego odbicia w
lustrze.
- Soul !
Zbieramy się !- Usłyszałam z dołu głos Beth. Szybko podniosłam się od jasnej
toaletki, założyłam na szczupły nadgarstek kilka bransoletek drobnych koralików i piór. Zbiegając po
schodach dudniłam bosymi stopami o grube sosnowe deski podłogi. Stanęłam przed
rudowłosą na baczność.
- Melduję
się, Pani kapitan ! – Kobieta pokręciła w milczeniu głową przymykając powieki.
- To
pogrzeb. Załóż czarną pelerynę.- Powiedziała podchodząc do mnie powoli.
Rozpięła agrafkę i odrzuciła ją na bok. Biały materiał luźno opadł na ziemię.
Podała mi złożone w kostkę ciemne płótno, rozłożyłam je pośpiesznie i
zarzuciłam na drobne, blade ramiona. Orzechowooka skinęła z aprobatą głową i
obeszła mnie dookoła- Zawiąż.- Rzuciła krytycznie patrząc na sznurki zwisające
przy mojej szyi. Przewróciłam oczami z zażenowaniem i złością, jednak dla dobra
sprawy przełożyłam troczki przez zrobione na nie dziury, wiążąc dwa końce
materiału na skos. Rudowłosa kiwnęła z aprobatą głową, narzucając na siebie
identyczne okrycie. Szybko opuściłyśmy drewniany dom.
***
Po milczącej
podróży jedną z bocznych dróg, w końcu dotarłyśmy do celu. Zalesione góry
Rogers Pass stanowiły nasze terytorium od setek tysięcy lat. Kiedy byłam
jeszcze małą dziewczynką, ojciec zawsze zabierał mnie na posiedzenia
starszyzny, właśnie tu- gdzie trudne skaliste szlaki uniemożliwiały wspinaczkę
nawet najzagorzalszym, ludzkim,
zdobywcom szczytów.
Wciągnęłam
do płuc rześkie górskie powietrze, mocniej nasuwając kaptur na czoło, tak by
zasłaniał oczy. Po śmierci rodziców przestałam pojawiać się na spotkaniach
rady, więc niewiele osób było w stanie
mnie skojarzyć. Większość nawet nigdy nie widziała mej twarzy- w końcu ostatnio
byłam tu dwanaście lat temu. Szmat czasu.
- Idziesz?-
Usłyszałam lekko zniekształcony głos rudowłosej. Płakała. Czemuś się w końcu
dziwić? Kilka dni temu straciła najbliższą sercu osobę. Znałam to gorzkie
uczucie, tą niemoc w stosunku do innych. Wyrzucając posępne myśli z najdalszych
zakamarków umysłu, skinęłam wolno głową ruszając biegiem przed siebie. Pod
bosymi stopami czułam chrzęst pękających wapiennych skał.
***
Na
zarośniętej wysokimi sosnami polanie pojawiłam się wraz z Bethany kilka minut
później. Nawet nie dostałam zadyszki, pomimo tak męczącego biegu z
przeszkodami. Orzechowooka ledwo stała na nogach. Trzymała się za brzuch sapiąc
ciężko i wskazując gestem bym szła dalej bez niej. Zachichotałam cicho
odchylając głowę do tyłu, przez co czarna płachta zsunęła się z mojej głowy.
- Coś nie
masz kondycji, kuzynko.- Zasłoniłam dłonią usta, patrząc na jej czerwoną twarz
z bliska.
- Bo…
odpowiem… ci coś… niemiłego…Soul…- Mówiła przerywając co chwila aby złapać
płytki, spazmatyczny oddech. Ugięła kolana i oparła na nich dłonie, ziejąc
ciężko.- Zaraz… zaraz cię dogonię… potrzebuję chwilki.
- Jasne,
jasne.- Zaśmiałam się ponownie naciągając kaptur na oczy. Machnęłam jej dłonią
na odchodne, powoli kierując się ku głębi leśnej polanki.
Dookoła wielkiego ogniska stało już kilkadziesiąt osób, wszyscy wydawali się być zupełnie niewzruszeni pożegnaniem jednej z młodszego pokolenia. Starsi siedzieli na drewnianych ławkach lub pieńkach zażarcie o czymś dyskutując, lub zwyczajnie podśpiewując w rytm fletów, harmonijek i bębnów. Mniejsze dzieci biegały po zielonej trawie i igliwiu. Zupełnie nie zważały na swoje bose stopy, nie bały się ich kaleczyć, ciągle tylko przekrzykiwały się i bawiły w sobie tylko znane zabawy. Odszukałam wzrokiem starszą, siwą kobietę.
Dookoła wielkiego ogniska stało już kilkadziesiąt osób, wszyscy wydawali się być zupełnie niewzruszeni pożegnaniem jednej z młodszego pokolenia. Starsi siedzieli na drewnianych ławkach lub pieńkach zażarcie o czymś dyskutując, lub zwyczajnie podśpiewując w rytm fletów, harmonijek i bębnów. Mniejsze dzieci biegały po zielonej trawie i igliwiu. Zupełnie nie zważały na swoje bose stopy, nie bały się ich kaleczyć, ciągle tylko przekrzykiwały się i bawiły w sobie tylko znane zabawy. Odszukałam wzrokiem starszą, siwą kobietę.
- Babcia…?-
Uchyliłam usta unosząc w górę głowę. Nie widziałam jej od śmierci ojca, kiedy
to wyrzekła się mnie pod pretekstem morderstwa jej syna. Wcale nie zabiłam
ojca. To był jedynie nieszczęśliwy wypadek, na który nie potrafiłam nic
poradzić. Na samo wspomnienie poczułam jak po policzkach płyną mi gorzkie łzy.
Żal i ból które wypełniały moje serce nie dały opisać się w słowach- teraz, po
dwunastu latach spotykam tu ostatniego członka bliskiej rodziny, który uszedł z
życiem, pomimo więzów krwi które mnie z nim łączyły. Starłam słone krople z
twarzy i powoli ruszyłam do środka kręgu. Stanęłam za plecami niższej ode mnie
o półtorej głowy kobiety. Właśnie była w trakcie zażartej kłótni ze starszym
posiwiałym mężczyzną. Położyłam dłoń na jej drobnym, lekko przygarbionym
ramieniu.
- Babciu?-
Zaczęłam. Siwy facet spojrzał na mnie krzywo i pośpiesznie odszedł, komentując
moje niewychowanie kilkoma nie przyzwoitymi słowami.
- Słucham
cię, słodyczko. Chyba musiałaś mnie z kimś pomylić…- Zaczęła odwracając się
powoli. Widziałam zaskoczenie oraz strach który tlił się w jej złotych jak
słońce oczach. Wyciągnęła dłoń aby zsunąć kaptur, który zasłaniał me oczy i nie
pozwalał w dogłębnym przyjrzeniu się. Odsunęłam głowę w bok , wyraźnie
sygnalizując, że nie potrzebuję aby identyfikowała mnie swoim surowym wzrokiem.
- Witaj
babciu…- Zaczęłam cicho. Starsza kobieta zasłoniła usta dłońmi wydając z siebie
cichy, piskliwy jęk. Widziałam jak źrenice w jej dużych oczach zwężają się z
zaskoczenia i jednocześnie przerażenia całą sytuacją.
-
Morderczyni…- Wyszeptała, dalej osłaniając usta. Odsunęłam nogę odchylając się
tą samą stroną do tyłu. Staruszka zabrała dłonie, opuszczając je w napięciu
wzdłuż wątłego ciała.- Morderczyni !- Krzyknęła na całe gardło, a zebrani wkoło
Lykanie spojrzeli na nas w popłochu. Cofnęłam się o krok unosząc ręce na
wysokość bioder i wyciągając je w jej stronę. Chciałam by się uspokoiła, lecz
nie wiedziałam jak mam jej to przekazać. Wszystko wkoło nas umilkło. Dzieci
stanęły w miejscu wytrzeszczając w moją stronę swoje przestraszone oczy, a
starszyzna zrobiła krok w stronę ognia przy którym stałyśmy. Usłyszałam czyjeś
kroki za sobą. Odchyliłam się w bok unikając lecącej w moją stronę strzały z
białym grotem. Srebro. Przełknęłam głośniej ślinę, wracając do normalnej
pozycji. Przyjście tu chyba nie było najlepszym pomysłem.
- Babciu,
czy wszystko w porządku?- Usłyszałam męski głos w miejscu z którego jeszcze
chwilę temu przyleciała śmiercionośna broń. Chwilę później, obok kobiety stał,
młody chłopak mojego wzrostu. Zaciskał dłonie w pięści, a przez jego silnie
umięśniony tors przewieszony był kołczan z łukiem i kilkunastoma srebrnymi
strzałami.
- Babciu?!-
Powtórzyłam powoli cedząc każdą literę. Spojrzałam na chłopaka spod kaptura.
Był kilka lat młodszy, mimo to już dawno przewyższył mnie swoją masą mięśniową
i siłą. Jego czarne, krótkie włosy sterczały na wszystkie strony sprawiając, że
rysy twarzy były jeszcze bardziej dzikie. Mocno zacisnęłam pieści, patrząc w
złote oczy młodzieńca- był tak podobny do ojca…
- Tak Tom.
Powiedz Pani, że chyba już powinna pójść. W naszym gronie nie mam miejsca dla takich
jak ona. Tu nie przygarniamy morderców- Rzuciła oschle kobieta, ściągając mnie
z obłoków na ziemię i mierząc morderczym spojrzeniem. Wyprostowałam sylwetkę,
nabierając w płuca powietrza.
- Nikogo nie zabiłam.- Wycedziłam przez zęby.
- Więc pokaż
swą twarz. Myślę, że większość tu obecnych chętnie zapozna się z tak znaną
postacią jak ty- Louise.- Krzyknęła starsza Pani. Wzdrygnęłam się na dźwięk
swego prawdziwego imienia. Wśród zebranych dało słyszeć się niezbyt przyjemne
docinki.
- Louise?-
Zapytał młody chłopak wyraźnie zdziwiony.- To ta sama Louise która zabiła mego
ojca?- Podniósł lekko głos patrząc na mnie z pogardą. Srebrnowłosa kiwnęła
głową udając pełną rozpacz.
- Nikogo nie
zabiłam.- Powtórzyłam dobitniej.
- Nie kłam
!- Krzyknął sięgając dłonią, za plecy. Po chwili przed twarzą miałam, srebrny
połyskujący stalowym blaskiem, miecz. Uniosłam głowę, odsuwając opuszkami
palców ostrze.
- Nie machaj
tym, bo zrobisz sobie krzywdę.- Powiedziałam, bez żadnych emocji. Czarnowłosy
wydawał się być tym jeszcze bardziej nakręcony. Zamachnął się ciężką stalą, zza
barków. Szybko przykucnęłam uderzając go wyprostowaną nogą po kostkach. Runął
jak długi na ziemię, wyrzucając w powietrze srebrny miecz. Uniosłam dłoń łapiąc
w locie rękojeść. Przyjrzałam się dokładnie nowej zdobyczy.
- Dobra
stal.- Skomentowałam uśmiechając się pod nosem prowokująco. Młodzieniec
otworzył szeroko oczy i usta.- Myślałeś, że skoro jestem kobietą to nie
potrafię trzymać broni?- Zapytałam z politowaniem. Głupi gówniarz. Może i ma
siłę, ale jest ona niczym przy pustce którą uparcie pielęgnuje w głowie.
Wyciągnęłam
przed siebie wyprostowaną dłoń, przysuwając ostrze do jego szybko unoszącej się
klatki piersiowej. Chyba powoli puszczały mu nerwy.
- Nie
wstaniesz?- Zapytałam zapraszając go gestem do dalszej walki. Nie ruszył się.-
Hmm… szkoda. Mogło być fajnie.- Wykonałam mieczem kilka obrotów w powietrzu i
położyłam go sobie na ramię. Pochyliłam się nad złotookim. Patrzył na mnie z
dziką, wręcz, determinacją. Uśmiechnęłam się szeroko ukazując rząd
śnieżnobiałych, równiutkich zębów. Wyciągnęłam rękę aby pomóc mu wstać.
Spojrzał na siwowłosą kobietę, która jedynie z powagą kiwała głową. Chwycił
silnie mą dłoń i podciągnął się na niej. W połowie drogi do pionu, mocniej
uwiesił się na mnie, przez co z głośnym hukiem uderzyłam plecami o ziemię,
wbijając po drodze miecz w piach przy rozpalonym ognisku. Tłum zaśmiał się
głośno, a nastolatek prychnął pod nosem, posyłając mi triumfalne spojrzenie.
Odpowiedziałam na zaczepkę wrednym uśmieszkiem.
- Już, nie
walczysz? Jaka szkoda.- Zaczął, przedrzeźniając mój głos. Zebrani zawyli
jeszcze głośniej, wskazując na mnie prześmiewczo palcami. Zacisnęłam dłonie na
piasku.
- Masz
rację.- Przerwałam dzikie okrzyki, zwracając na siebie uwagę ludzi.- Już nie
walczę…- Rzuciłam w oczy czarnowłosego garść piachu. Krzyknął zasłaniając
twarz. Obróciłam się wygodniej, wyciągając nogę i z całej siły trafiłam piętą w
jego krocze. Zgiął się w pół upadając na kolana.
- Nie musisz
mi się kłaniać. Jakoś bez tego przeżyję.- Tłum zaśmiał się razem ze mną. Powoli
zaczynało podobać mi się w ich gronie, chyba będę wpadać częściej. Posłałam
chłopcu silnego kopniaka w żebra. Zawył przewracając się z boku na plecy.
- Przestań
Louise !- Wyrwał się ktoś z tłumu. Wzrokiem odszukałam, przejętego całą
sytuacją Ethana.- Już dość…- Szepnął ciszej wyciągając w moją stronę dłoń.
Kiwnęłam przecząco głową, opadając bezwładnie na kolana obok nastoletniego
Lykana, którego jeszcze chwilę temu całkowicie znokautowałam. Przełożyłam jedną z nóg między jego
kolana, dłonie ułożyłam płasko wzdłuż
głowy. Otworzył oczy, przyglądając się mi… ze strachem? Najwyraźniej
przestraszyłam biedne dziecko. Ta myśl wywołała na mojej twarzy szeroki
uśmiech.
- Nienawidzę
cię.- Szepnął unosząc dłoń, aby wymierzyć mi policzek. Złapałam go i mocniej
docisnęłam do ziemi. Jęknął, mrużąc oczy. Przesunęłam kolano w górę, naciskając
na jego obolałe od wcześniejszych potyczek krocze. Odgiął głowę do tyłu
zaciskając wargi.
- Do
zobaczenia, następnym razem…- Szepnęłam, niskim, zmysłowym głosem wprost do
ucha czarnowłosego przystojniaka.-… Braciszku.- Dokończyłam składając na jego
rozchylonych ustach krótki, nic dla mnie nie znaczący pocałunek. Otworzył
szeroko oczy i odwrócił ode mnie głowę. Zaśmiałam się głośno podnosząc się z
piasku. Otrzepałam pelerynę, naciągnęłam mocniej kaptur i ruszyłam w stronę,
zaciskającego ze złością pięści, Ethana.
- Soul…-
Warknął groźnie nie patrząc na mnie.
- Słucham?-
Szepnęłam radośnie, poprawiając czarną pelerynę.
- Co ty
wyprawiasz do cholery ?!- Złapał mnie kurczowo za nadgarstki i podciągnął do
góry.
- Czy nie
powinieneś opłakiwać teraz narzeczonej brata?!- Warknęłam ozięble, usilnie
próbując się wyrwać. Jego uścisk znacznie osłabł. Postawił mnie z powrotem na
ziemi i wyszeptał zbolałym głosem.
- Próbowałem
dać ci nową przyszłość… Chciałem wymazać twoje wcześniejsze grzechy, ale ty nie
chcesz współpracować.
- Nie czuję
się za nic winna.- Twardo upierałam się przy swoim.
- A może
powinnaś.- Rzucił mnie mocno do przodu. Upadłam na plecy, a kaptur mimowolnie
zsuną się z mych długich, kruczoczarnych włosów. Wśród zebranych dało słyszeć
się szepty, wyrażające odrazę moją osobą. Skrzywiłam się, powoli wstając z
brudnego piachu i ponownie otrzepując pelerynę.
- Louise Françoise de La Blanc… (czyt. Luize
Fransua de La Blank)- Kolejny męski głos odezwał się przy moim boku.
Odwróciłam gwałtownie głowę. Wysoki, przystojny mężczyzna, cały ubrany w czerń,
stanął przede mną ze zbolałą miną. Widać, że od kilku dni nie dbał o siebie.-…
Niektórym znana lepiej jako Soul Coleman.- Siwa kobieta która pomagała właśnie
wstać młodemu Lykanowi którego kilka minut temu znokautowałam, prychnęła pod
nosem.- Anno, chcesz coś powiedzieć?- Spojrzała na niego z zażenowaniem i
pokręciła przecząco głową. – Więc, Louise, co cię tu sprowadza? Mniemam, że nie
przyszłaś poszukiwać mojego młodszego brata.
- Nie
nazywaj mnie Louise. Już od dawna nie używam tego imienia, a nazwiska wyrzekłam
się kilka lat temu.- Mężczyzna kiwnął porozumiewawczo głową. Kontynuowałam.- Przyszłam
pożegnać przyjaciółkę. Przy okazji odnalazłam rodzinę i twojego brata, chociaż
nie wiem po co miała bym go szukać.
- O ile mi
wiadomo masz dość bliskie stosunki z Ethanem.- Uniósł brew w pytającym geście.
- Adam…-
Zaczął niepewnie młodszy brat. Kiwnęłam przecząco głową nawet nie patrząc na
blondyna który jeszcze dziś po południu wybił w moim domu szybę .
- Chwilowo
nie.- Zaczęłam z powrotem nasuwać na głowę kaptur. Blondyn złapał mnie za rękę
i przyciągnął ją do siebie. Uchyliłam
usta, patrząc na niego ze zdziwieniem.
- Ethan.-
Odwrócił głowę w stronę swego młodszego o kilka lat brata.- Podejdź tu proszę.-
Chłopak z lekkim ociąganiem przydreptał w naszą stronę. Mężczyzna chwycił jego
dłoń i położył na mojej. Wzdrygnęłam się, patrząc na młodszego Stevensa z pogardą.
Starszy odchrząknął posyłając mi karcące spojrzenie i zaczął przemawiać.
- Ever nie
było dane dłużej przebywać tu z nami. Widocznie musiał być w tym jakiś głębszy
cel.- Załamał mu się głos. Na chwilę zamilkł, by potem móc kontynuować.-
Ponieważ, kochałem najstarszą z sióstr Shaw.- Zerknął w stronę ubranej w
pogrzebową czerń, siwej kobiety.- Nie mam zamiaru szukać nowej narzeczonej.
Przysiągłem memu ojcu, że nasza krew, dalej będzie przekazywana, na następne
pokolenia. Przez śmierć mojej ukochanej nie mogę tego spełnić.- W jego oczach
pojawiły się łzy. Zdławił je szybko i mówił dalej coraz bardziej zmizerniały.-
Ethan. W twoich rękach, zostawiam kontynuację naszej krwi.- Zwrócił wzrok w
stronę naszych złączonych dłoni.- Kochacie się, prawda?- Ethan skinął głową z
lekkim uśmiechem, a ja stałam tam jak sparaliżowana nie mogąc wykonać żadnego
gestu. Otworzyłam szeroko oczy słysząc dalsze słowa wypowiadane przez byłego
narzeczonego Ever.- Skoro tak jest, nie widzę przeszkód miedzy zawarciem tego
małżeństwa.- Adam sięgnął do kieszeni, czarnego garnituru i wyciągnął z niego
dwie połyskujące w ogniu obrączki. Całkowicie wbiło mnie w ziemię. Nawet nie
poczułam kiedy złoty metal znalazł się na moim palcu.
- Nie…-
Szepnęłam, lecz nikt nawet tego nie odnotował.
- Gratuluję
wam. Louise… Przepraszam, Soul, jesteś gotowa na zmianę nazwiska, prawda?-
Zapytał uprzejmie starszy blondyn. Nim zdążyłam odpowiedzieć w słowo wciął mi
się Ethan.
-
Oczywiście, że jest bracie.- Uśmiechnął się szeroko, rozglądając się dyskretnie
dookoła. Wszystkie spojrzenia zwrócone były w naszą stronę. Młodszy z blondynów
wykorzystał tą sytuację kładąc mi dłoń na brzuchu. Spojrzałam na niego
otwierając jeszcze szerzej swoje karmelowe oczy.
- Powiem ci
nawet więcej, Adamie. Louise i ja oczekujemy już dziecka.- Powiedział to na
tyle głośno by dookoła zapanowała wrzawa i chaos. Jedni gratulowali i śmiali
się ze zbiegu okoliczności, a inni ubolewali nad złą kandydatką na żonę dla
młodego Stevensa. Byłam w ta dużym szoku, że zapytałam tylko cichutko.
- Ethan, coś
brałeś?- Zbył mnie groźnym spojrzeniem.
- Co ty
pleciesz Louise !- Zaśmiał się, biorąc mnie w ramiona.- Kochanie, przed nami
świetlana przyszłość. Wprowadź się do mnie. Choćby dziś !- Krzyknął uradowany
unosząc mnie w powietrze. Wyrwałam się, wypadając z jego ramion i lądując z
głuchym jękiem tyłkiem na piasku.- Kilka kobiet podbiegło do mnie, obmacując
mój brzuch z każdej strony i skrzecząc, że to może zaszkodzić dziecku.
Spojrzałam na nie z popłochem i podniosłam się szybko. Cofnęłam się kilka
kroków, rozglądając z roztargnieniem po ludziach. Jeden po drugim krzyczeli coś
do mnie z radością lub zawodem. Złapałam się za głowę, kręcąc nią jak szalona
na wszystkie strony.
-
NIEEEEEEE!- Wydarłam się na cały głos, zamykając z przerażeniem oczy. Poczułam
jak po policzkach cieknął mi łzy, a nogi chwiejnie załamują pod ciężarem ciała.
Nagle wszystko ucichło.
Hej :D Domyślam się, że w tekście będzie tak dużo błędów, że nic tylko iść się powiesić, ale pisałam go nawet nie patrząc na klawiaturę xd Jakoś mnie wciągnęło i nawet nie zwracałam uwagi na to co "skrobię", po prostu to o czym myślałam, pojawiało się na białym Wordowym arkuszu :p Z tym nazwiskiem to chyba trochę przegięłam, ale nie będzie się ono pojawiać dość często, więc spokojnie (tylko w następnym rozdziale troszkę ale nie powinno przeszkadzać :p). Ci co oglądali Zero no Tsukaima pewnie będą kojarzyć go z główną bohaterką, bo szczerze mówiąc to ją miałam na myśli gdy to pisałam xd Może zachowanie trochę nie pasuje do Louise Zero no ale nie ważne. Przede wszystkim chodziło mi o to aby nadać naszej bohaterce troszkę majestatu (xd) i nie wiem czy ktoś z was się orientuje, ale Louise Françoise de La Baume Le Blanc de La Valliére była autentyczną postacią historyczną, raczej większość z was o tym wiedziała, ale ja jestem tak zakochana w historii, że po za datą chrztu Polski i bitwą pod Grunwaldem to nie wiem nic xD. No dobra, nie pogrążam się już bardziej bo zaraz powiecie, że wasza June to jakiś nieuk itd. :o
Do zobaczenia za tydzień, Pingwinki :*
o.O Bosz...June co tu powiedzieć...Rozdział jest...hm...jak to określić...Zajebisty? Nie to mało powiedziane ^ ^ W prost PRZECUDOWNY! ^ ^ Dziewczyno ty pisz książki i na pewno będę je czytała i bd twoją fanką ( którą już jestem ) ^ ^ Wszystko jest cud miód, aż nwm co powiedzieć bo to jest tak Genialne ^ ^ Więc czekam nn :*
OdpowiedzUsuńA i jeszcze jedno. Mam do cb pytanie. Czy dałabyś mi tutaj pod tym komciem kod css do powiększania avków? Bo strasznie mi się to podoba a nie mg nigdzie tego znaleźć :) Byłabym ci wdzięczna :)
UsuńDziękuję, za tak miły komentarz *.* Kiedy ktoś pisze mi coś takiego na nowo mam ochotę skrobać coś i udostępniać na tym blogu :) Myślę, że z tymi moimi książkami to było by krucho :p Robię duuuużo błędów i nie potrafię opisywać akcji, więc taki ze mnie pisarz jak z koziej du** trąba xd Hehe, a co do CSS'a to wolała bym napisać ci to wszystko na gg bo sama przerabiałam ten kod i łączyłam z innym więc sporo w tym opisywania :c Napiszę do ciebie za chwilę wiadomość albo wyślę maila :D
Usuń~June
Twoje zamówienia wykonane. Zapraszam na land-of-grafic.
OdpowiedzUsuńCzytam to nazwisko i mówie kurcze skądś to znam :D Zero no Tsukaima lubie to anime :)Dobry rozdział, zaczynam nadrabiac twoje notki, buziaczki :*
OdpowiedzUsuńOMG!!!!!!Ale ją Ethan wkręcił :O Zero no Tsukaima, też oglądałam :) i szczerze mówiąc bardzo lubiłam, bo Louise była z klasą, a niektóre momenty były tak śmieszne, że prawie się posikałam xD Ale masakra, ciekawe czy Ethan zmyślił to o ciąży i zaaranżował ślub, żeby ludzie wreszcie ją zaakceptowali, czy może serio ona spodziewa się dziecka! :O Nie no zaskoczyłaś mnie, serio :)))
OdpowiedzUsuńZero no Tsukaima to moje ulubione anime na równi z FT <3 Potem jest SAO, Higurashi naku koro ni i Amnesia :D Moje TOP 5 :p
UsuńEthan to palant więc można domyślić się do czego jest zdolny :c
~June