wtorek, 28 stycznia 2014

17. Szklana góra

- Nie przepraszaj...-Wychrypiała ledwo słyszalnym, łamiącym się głosem.-Nie chciałam robić takiej sceny... ale ta koperta...ja...
- Wiem. Już spokojnie.-Uniósł podbródek brunetki i spojrzał w dwoje patrzących na niego, niezwykłych złoto-błękitnych, oczu.- Wszystko będzie dobrze.- Wyszeptał, składając na jej ustach czuły, delikatny pocałunek.
***
Gdy jego usta zetknęły się z jej pełnymi wargami poczuła, jak w całym brzuchu furkoczą motyle skrzydła. Cały niepokój i strach uleciały wysoko w powietrze by następnie pęknąć jak mydlana bańka. Była taka szczęśliwa gdy ją obejmował, a jednocześnie wszystkie zmysły, ze zdrowym rozsądkiem na czele, krzyczały ostrzeżenia. Liam nie był dla niej- wiedział to. Ich losy nie mogły się krzyżować bez konsekwencji. Soul nie miała wiele do stracenie, nikt jej nie potrzebował. Zastanawiała się nawet czy Beth jakoś by zatęskniła ja jej ciągłymi wybrykami i humorkami. Niestety, z wybrankiem jej serca było wręcz na odwrót. Miał poważanie wśród swojej rasy oraz matkę, ojca, siostrę, a nawet Enrico. Związek z Lykanką przysporzył by mu wielu problemów na które nie zasługiwał.
- O czym myślisz?- Rozważania brunetki przerwał jego kojący, miękki głos. Leżeli przytuleni do siebie, na rozłożonym na podłodze przed kominkiem białym, włochatym futrze , zdartym z jakiegoś dużego zwierzaczka. Darowali sobie kilka ostatnich lekcji w szkole i postanowili pocieszyć się wzajemną bliskością.
- O niczym...- Westchnęła brunetka, naciągając na swoje nagie ciało koc. Kominek miło ogrzewał jej skórę, lecz bez kawałka materiału którym mogła się przykryć, czuła się dziwnie niekomfortowo. Gdy tylko znaleźli się w domu Liama, ubrania straciły dla nich jakąkolwiek wartość. Zrzucili je szybko i złączyli ciała w miłosnym uścisku. Soul zupełnie straciła głowę pod wpływem dotyku ciepłych rąk bruneta przesuwających się po każdym centymetrze jej nagiej, delikatnej skóry.
- Nie da się myśleć o niczym...- Wymruczał w jej gęste włosy, przygryzając płatek ucha dziewczyny. Nagle uniósł się na łokciu i spojrzał prosto w jej kolorowe oczy.- Leżysz nago obok boskiego Liama Hayesa i myślisz o... „niczym”?!
Uśmiechnęła się i przyciągnęła go do siebie za szyję. Ich usta złączyły się w gorącym, namiętnym pocałunku, a ciała przeszył dreszcz.
- „Boskiego”? Słyszałeś o czymś takim jak skromność? - Szepnęła między spazmatycznymi wdechami, łapanymi na skutek ust chłopaka wędrujących po rozgrzanej skórze. Zatrzymał się na chwilę i podciągnął do góry. Odnalazł jej rozkojarzony z pożądania wzrok, a następnie miękko opadł na koc głęboko wzdychając.
- Sugerujesz, że nie jestem taka bardzo sexy jak mi się wydaje?
Zaśmiała się.
- Jesteś sexy. Tak bardzo sexy, że odbierasz mi racjonalne myślenie szczególnie kiedy leżymy tu sami... nago...- Przytuliła się do jego nagiego torsu. Lekki dotyk puszków palców dziewczyny doprowadzał go do obłędu, a ciepły oddech na skórze przyprawiał o dreszcze. Był trochę przerażony tym w jaki sposób reagował na jej obecność. Jakby byli od siebie uzależnieni, bez możliwości opanowania emocji które nimi targają. Ten stan jest jak choroba. Zaśmiał się w duchu i mocniej objął drobne ciało brunetki, która z zamkniętymi oczami mruczała coś pod nosem, wodząc palcem po jego umięśnionym brzuchu. Nagle odezwała się, nie podnosząc do góry powiek:
- Chciał byś mieć kiedyś dzieci?
- Ja?-Zdziwił się i poruszył nerwowo.- Nie wiem. Nie teraz. Chcę skończyć szkołę i zacząć studia... Znajdę pracę i może wtedy będę o tym myśleć.- Zmarszczył brwi, usiłując wymyślić coś czym mógłby zmienić temat na nieco przyjemniejszy. Ich związek był wystarczająco dziwny, a dzieci skomplikowały by go jeszcze bardziej. Otworzył usta chcąc zapytać dziewczynę o wspólne święta, lecz ona go uprzedziła.
- Ja bym chciała. Jedno albo dwoje, chłopca i dziewczynkę. Nigdy nie miałam rodzeństwa, ale może moje dzieci mogły by je mieć. Co myślisz o imio...
- Louise, nie zapędzaj się tak.- Przerwał jej, podniósł się do pozycji siedzącej i potarł dłonią tył głowy.- Doskonale wiesz, że my raczej... My raczej nie możemy mieć razem dzieci. Natura nie stworzyła nas abyśmy byli razem. Może nie powinniśmy zostawać na etapie marzeń, a przeć realnie do przodu?- Zapytał delikatnie.
- „Trzeba czegoś pragnąć, żeby żyć”.- Odpowiedziała unosząc się na łokciach.
- To
Margaret Deland?
Kiwnęła potakująco głową.
- Znasz ją?
- Miałem okazję rozmawiać z nią kiedyś nim jeszcze wybuchła wojna, ale to teraz nie ważne. Kocham cię Louise i myślę, że to nie jest najlepszy czas na rozmowę o dzieciach czy rodzinie. Mamy po osiemnaście lat i...
- Ty masz 271.- Oznajmiła. 
-A niech cię!-Zirytowany chłopak zerwał się z podłogi. Prędko odnalazł czarne spodnie i wsunął je biodra, zerknął przez ramię na siedzącą po turecku dziewczynę. Była zupełnie spokojna. Lekko smutna, może nawet zraniona, wpatrywała się w parkiet.
- Przepraszam.- Podniósł z ziemi jej sweter i usiadł naprzeciwko.
- Dzięki.- Burknęła, wyrywając mu ubranie z dłoni. Szybko narzuciła na siebie część garderoby.
- Rozmawiałem dziś z Ethanem.- Zaczął, wyłamując nerwowo palce.- Chyba powiedziałem trochę za dużo i się wściekł.
- Czy możemy o tym nie rozmawiać? Nie mam ochoty poruszać tematu mojego byłego, kiedy właśnie pokłóciłam się z obecnym chłopakiem.- Westchnęła i podniosła się. Chodziła po pokoju zbierając swoje ubrania i powoli zakładając je na siebie. Brunet obserwował ją oparty o skórzaną kanapę. Nagle coś do niego dotarło.
- Zaraz, zaraz... Z obecnym chłopakiem?- Uniósł w pytającym geście brwi i zerwał się z podłogi.- Mówisz to poważnie?- Uśmiechnął się szeroko.
- A wyglądam jakbym żartowała?- Zaśmiała się, widząc jego „tępy” wyraz twarzy.
- Czyli jednak muszę być boski...- Porwał ją w ramiona.
- Jak się tak nakręcasz to robisz się jeszcze bardziej sexy.
Próbowała wyplątać się ze swetra, który przed chwilą założyła. Poczuła jak silne ramiona chłopaka zaciskają się na jej talii. Uniósł ją do góry i zakręcili razem ładne koło- ona w powietrzu, on twardo stojąc na ziemi. Następnym kierunek jaki udało się jej zarejestrować, była jego sypialnia i znikające w zastraszającym tempie części garderoby.
***
- Spóźnia się.- Siwa staruszka siedziała na drewnianym pieńku, przyglądając się biegającym wszędzie dzieciom.- Lepiej dla niej gdyby się nie pojawiła.
- Doskonale wiesz, że jest nam potrzebna.- Smukła brunetka, z obciętymi krótko włosami, chodziła w tę i z powrotem nerwowym krokiem.- Nikt inny nie jest na tyle szalony by w tej chwili uciekać z kraju. Niedługo przesilenie, a my mamy miejsce na tylko jedną nową twarz w radzie starszych.
- Boisz się konkurencji, Scarlet?- Starsza kobieta zaśmiała się i wstała.- Nie pozwolę, żeby morderczyni mojego syna zajęła jego miejsce...
***
Biegła potykając się o wystające kamienie i korzenie wysokich sosen. Nienawidziła gór. Kojarzyły jej się z klatką, w której była zamknięta, niewolą i smutkiem. Nocą gdy oświetlał je księżyc, wyglądały jak ze szkła. Srebro księżyca odbijało się od wysokich sosen nadając im barwę lśniącego popiołu. Zahaczyła stopą o jeden z konarów i upadła prosto na trawę porastającą, łagodne wzgórze. Przeklęła pod nosem, podnosząc ciężko ciało. Musiała pędzić jak głupia do domu, wziąć prysznic, przebrać się i znaleźć tutaj w rekordowo szybkim czasie. Liam przetrzymał ją u siebie przez dobre kilka godzin. W sumie to nie protestowała, ani razu- nie to jej było w głowie. Zaczerwieniła się na samą myśl o ich wyczynach. Otrzepała czarne rurki z lekko brązowawej trawy i ruszyła przed siebie biegiem.
Gdy znalazła się już na samym szczycie, odsapnęła, by następnie ruszyć ku zgromadzonemu kilka metrów od siebie, tłumowi.
Lykanie stali wszędzie. Słuchali uważnie melodyjnego głosu, przemawiającej przy płonącym ognisku, kobiety. Soul przepchnęła się między kilkoma mężczyznami, stając w cieniu, za plecami mówczyni.
Kobieta miała na sobie, czarny jak noc, kombinezon, który idealnie przylegał do jej zgrabnego ciała. Solu z daleka nie rozpoznawała materiału ale domyślała się, że strój uszyto z grubej, elastycznej skóry. Krótkie włosy przemawiającej do tłumu Lykanki miały kolor gorzkiej czekolady, a gdy kobieta mocno gestykulowała zwijały się w lekkie spirale na karku i podskakiwały.
Soul nie słuchała o czym mówiła stojąca przed nią dziewczyna. Skupiła się na studiowaniu jej pewnej postawy i tonu głosu, w którym nie wyłapywała słów.
- Musimy działać razem! Musimy się jednoczyć!...- Zarejestrowała krótki fragment przemówienia. Ludzie dookoła niej zaczynali przepychać się i kłębić, próbując dostać się bliżej ogniska. Zachowywali się zupełnie jak muchy które przyciąga blask światła. Kilka razy nadeptano ją lub pchnięto, nawet nie zauważyła jak wraz z tłumem przesunęła się ku oratorce. Stała teraz w pierwszej linii słuchaczy. Ogniste płomienie lizały powietrze i unosiły się w górę otaczając zebranych ciepłym światłem. Soul mocniej naciągnęła kaptur na twarz. Dobrze, że oczy wszystkich zwrócone były ku mówiącej kobiecie...
- Hej, czy to nie ta dziewczyna, która ostatnim razem rozłożyła Thomasa na kawałki?- Rzucił ktoś z tłumu. Soul skuliła się i odwróciła, żeby wycofać się póki jeszcze był na to czas. Ściana ludzi zamknęła się za nią. Ktoś zdarł kaptur z jej głowy, ktoś inny chwycił nadgarstek i szarpnął go boleśnie. Przeklęła cicho pod nosem gdy wypchnięto ją poza krąg zebranych. Lykanka, stojąca do tej pory odwrócona plecami, mierzyła ją nieodgadnionym wzrokiem.
- Louise, Skarbie!- Krzyknęła ugrzecznionym tonem. Skrzywiła się słysząc jak Scarlet zwraca się do niej prawdziwym imieniem. Odkąd zmarł jej ojciec, ludzie nazywali ją Soul, Louise wydawało się tak bardzo oficjalne i chłodne...- Czemu chowasz się wśród swoich jak obcy?
Echo cichych komentarzy przeszyło gęste powietrze. Mówili o niej. Wskazywali na nią palcami jak na odmieńca, a przecież była taka jak oni.
- Miałam tu przyjść, więc jestem. Nie wspominałaś, że będę atrakcją wieczoru.- Szepnęła, starając się by jej głos brzmiał pewnie. Scarlet zmrużyła oczy i objęła ją ramieniem.
- Mam dla ciebie sprawę. Nie pożałujesz. Daj mi jeszcze chwilę.
- Nie zostanę tu nawet chwili dłużej. Nie potrzebuję kłopotów.
Dziewczyna właśnie odwracała się by odejść.
- Myślałam, że zainteresuje cię podróż do ojczyzny twojego ojca.- Soul zamarła w pół kroku.- Nie myślałam, że tak szybko z tego zrezygnujesz. Daj mi jeszcze chwilę.- Scarlet pociągnęła wysoką brunetkę na środek kręgu i ponownie zaczęła przemawiać.
- Moi drodzy!- Zaczęła, przekrzykując szmery wśród tłumu.- Moi drodzy! Proszę już o ciszę!- Chrząknęła.
- Kiedy mówiłam wam o niepokojących porwaniach na zachodzie Europy, wspominałam, że mam już kandydata do roli posłańca. Właśnie na niego patrzycie.- Przyciągnęła Louise bliżej siebie.
-W co ty grasz, Scarlet?- Szepnęła niepewnie brunetka lecz krótkowłosa nie przestawała mówić.
- Louise jest idealna do roli naszej wysłanniczki. Musimy zawrzeć porozumienie z Lykanami z Europy. Szykuje się wojna. Nie mamy wiele czasu, a nasi ludzie ciągle giną. Mam dość ciągłego patrzenia jak umierają niewinni... Czasy kiedy jesteśmy poddani Tytanom skończyły się! Musimy walczyć o swoją wolność!- Tłum za wiwatował. Nagle zrobiło się przerażająco głośno.
- Zaraz, zaraz, zaraz... Czy ja dobrze zrozumiałem, ona ma reprezentować nas?- Wszędzie rozpoznała by ten głos. Głos który przebijał się przez głośny huk otoczenia. Ethan. Jej wewnętrzny alarm niemal krzyczał „uciekaj! Kłopoty!”.- Jak mogłaś jej na tyle zaufać Scarlet? Na pewno wiesz jakie Soul ma kontakty z wampirami. Wybrałaś sobie chyba możliwie najgorszą przedstawicielkę.
Chłodne, złote oczy chłopaka niemal przewiercały ją na wylot.
- Nie pozwolę, żeby ktoś kto wskakuje do łóżka pierwszej lepszej pijawce, apelował o zjednoczenie klanów. To chyba jakieś żarty.
Soul poczuła jak wszystkie nerwy w niej pulsują. Wyrwała się z uścisku Scarlet i rzuciła na stojącego przed nią blondyna.
- Cofnij to.- Warknęła groźnie, trzymając go za poły ciemnej koszuli.- Odszczekaj to natychmiast!
- Czemu mam kłamać?- Uśmiechnął się zawadiacko i odepchnął jej dłonie.- Każdy w szkole wie, że sypiasz z tym playboyem. To chyba żadna tajemnica.
Jej ręka sama zacisnęła się w pięść i powędrowała do jego nosa. Cios był tak silny, że Ethan upadł na piasek, plamiąc go szkarłatną cieczą.
- To nie twoja sprawa do czyjego łóżka „wskakuję”.- Zakreśliła w w powietrzu cudzysłów. Odwróciła się w stronę Scarlet.- Kiedy wyjeżdżam?
- Porozmawiamy o tym w domu...
Oczy krótko ostrzyżonej brunetki rozjaśniło płynne złoto, a na pełne usta wystąpił nikły cień zadowolenia.
Soul naciągnęła na głowę kaptur i ruszyła w stronę lasu. Lykanie rozstąpili się przed nią jak morze przed Mojżeszem. Piasek za jej plecami zachrzęścił. Poczuła jak na szyi zaciskają się czyjeś silne dłonie. Chwyciła je próbując zapewnić sobie dopływ tlenu. W następnej sekundzie leżała na ziemi kilka metrów dalej, przygniatana ciałem wściekłego Ethana.
- Dziwka!- Wyrzucił jej w twarz. Poczuła mrowienie na policzku. Krew z nosa blondyna kapała na jej skórę. Szarpnęła się.
- Złaź ze mnie!- Kopiąc i wierzgając wzburzyła swojego przeciwnika jeszcze bardziej. Uderzył ją w twarz otwartą dłonią. Przeklęła czując jak metaliczny posmak krwi spływa do jej ust. Zamknęła oczy. Nie było sensu dalej walczyć. Ethan miał nad nią stukrotną przewagę, a każdy następny ruch mógłby go jedynie bardziej rozzłościć. Rozluźniła się i uspokoiła oddech.
- Mógłbyś z niej zejść?- Ostry jak stal głos przeciął powietrze, docierając do jej głowy w zwolnionym tempie. Sama nie mogła uwierzyć, że go tu słyszy. Nie mogła uwierzyć, że aż tyle dla niej zaryzykował.
 Przepraszam za taką obsuwę z tym moim pisaniem, ale ciągle coś mi wypada :/ Wiem, że to żadne tłumaczenie, ale liczę na to, że mi uwierzycie. 
To co dziś tu wstawiam to jakaś totalna żenada i nie zdziwię się jak nie będzie się podobać. Sprawdzone do połowy bo nie mogę nawet czytać tego, za przeproszeniem, gówna. 
Chyba zima daje o sobie znać bo od kilku dni tonę w chusteczkach i przyjmuję Gripex w hurtowych ilościach D: Oby wam się to nie przytrafiło. Całuski :****