Wyjątkowo, tym razem przywitam się z wami na początku. Wiem, że zapewne chcecie mnie zamordować za tak długą nieobecność, ale najpierw dajcie mi się wytłumaczyć D: Miałam spore problemy ze sprzętem (przeinstalowanie laptopa + brak możliwości zainstalowania sobie głupiego Worda -.-) i straciłam wszystkie zebrane rozdziały :< Musiałam to wszystko ogarnąć od nowa. Do tego oczywiście dochodzi szkoła i mnóstwo obowiązków domowych. Jeszcze raz chciałabym was baaaaardzo przeprosić za tak niemiłosiernie długą zwłokę D: (O ile ktokolwiek wgl pamięta o tym blogu :<). Cóż ja mogę teraz zrobić... Zostaje mi tylko życzyć wam WESOŁYCH ŚWIĄT :*
Zapraszam na rozdział :)
EDIT:
O BOŻE, BOŻE, BOŻENKOOO~! Ponad 3000 wejść ! *^* Jesteście kochani :* Nie wiem jak wam dziękować... Jestem taka dumna, że pomimo iż nic się tu nie działo przez ponad pół roku, wy dalej ze mną byliście *-* To cudowne, jeszcze raz dziękuję :D
O BOŻE, BOŻE, BOŻENKOOO~! Ponad 3000 wejść ! *^* Jesteście kochani :* Nie wiem jak wam dziękować... Jestem taka dumna, że pomimo iż nic się tu nie działo przez ponad pół roku, wy dalej ze mną byliście *-* To cudowne, jeszcze raz dziękuję :D
Kilka
następnych dni, oraz weekend minęło bardzo spokojnie. Liam i Soul
nie wchodzili sobie w drogę. Nie odzywali się nawet słowem, oboje
zamknięcie wśród swoich myśli. Zima powoli zaciskała swe szpony
na górskim miasteczku Rogers Pass, owiewając je swym lodowatym
wiatrem i zasypując miliardem drobnego, białego puchu. Dzieci z
lokalnej podstawówki cieszyły się jak oszalałe, mogąc wejść na
ośnieżone wzgórza wraz z rodzicami, by obejrzeć panoramę
rozciągniętą przed ich oczyma.
Nastał
kolejny poniedziałek. Wszyscy zdrowi na umyśle zaczęli już
przygotowania do nadchodzących świąt Bożego Narodzenia. Jedna
dziewczyna nie mogą zrozumieć całej tej Bożonarodzeniowej
tradycji, postanowiła (jak co roku) wyjść na przekór normom. Dla
niej Wigilia nie istniała jako święto. Nie miała jej z kim
spędzić, więc nie było sensu jej obchodzić. Jak co dzień rano
w poniedziałek, wstała o stałej porze, „ogarnęła się”,
zjadła śniadanie, a później wywróciła całą szafę do góry
nogami wyszukując odpowiednich ubrań. Zdecydowała się na bordowy,
gruby sweter, którego rękawy lekko podwinęła na nadgarstkach i
gładką czarną spódniczkę, w którą wpuściła rąbek górnej
części ubrania. Całość na biodrach przewiązała plecionym,
brązowym paskiem. Odwróciwszy się przodem do lustra przechyliła
głowę na bok.
-
Czegoś mi brakuje…- Szepnęła sama do siebie i ponownie
zanurkowała w odmętach swej niezliczonej ilości ubrań i dodatków.
Z samego dna kartonowego pudła, udało jej się wygrzebać rajstopy
wyglądające jak zwykłe czarne zakolanówki. Założyła je i
zerknęła na zegarek stojący na stoliku przy łóżku. Dochodziła
godzina siódma trzydzieści dwie, a z domu do lokalnego liceum miała
dobre dwadzieścia parę minut jazdy samochodem. Klnąc pod nosem
złapała swoją ulubioną czarną, skórzaną torbę i pobiegła do
samochodu. Chłodny wiatr zaprószył jej do oczu biały puch. Otarła
go delikatnie by nie rozmazać lekkiego makijażu i trzasnęła drzwiami
swojego czarnego Dodge’a . Odpaliła silnik i obniżyła
temperaturę na najniższą możliwą.
-
Czemu ciągle jest tak gorąco ?!- Powachlowała się dłonią i
westchnęła. Lykanie nie odczuwają spadków temperatur, ogrzewani
krwią która ciągle tętni w ich żyłach, nigdy nie marzną.
Kilka
kilometrów dalej zirytowana brunetka, bawiła się radiem, co chwilę
skacząc po stacjach. Jednak uparcie wszyscy ograniczali się do
dwóch typów muzyki: Smętów o miłości i przesłodzonych piosenek
świątecznych. Zdenerwowana zerknęła na zegarek. Za dziesięć
minut zaczynały się lekcje.
-
Czasem dobrze jest się delikatnie spóźnić…
***
Soul
dotarła do szkoły jeszcze przed czasem. Okazało się, że lekcje z
powodu śnieżycy zostały przesunięte o piętnaście minut do
przodu, by uczniowie mieli szansę na dojazd.
Brunetka
nie zwracając uwagi na wlepiających w nią wzrok ludzi, wysiadła
ze swojego czarnego jak noc samochodu i oparła się o drzwi. Sekundy ciszy
zdawały się trwać całą wieczność, gdy wszyscy na parkingu zamilkli widząc ją w takim stroju. W końcu był środek zimy, a ona
paradowała ubrana na cieplejszy, jesienny dzień. Zabębniła
palcami w maskę wozu i poprawiła torbę na ramieniu. Rozejrzała
się leniwie dookoła, szukając wzrokiem pewnej osoby.
Znalazła
go. Stał oparty o swoje czarne BMW wprost naprzeciwko niej. Śmiał
się razem z chłopakami ze szkolnej drużyny sportowej, jak gdyby
byli najlepszymi przyjaciółmi od lat. Skrzyżowała ręce na
piersiach i rozluźniona wbiła lodowate spojrzenie w jego cudownie
srebrne oczy oraz hebanowe, delikatne i miękkie włosy. Zadrżała
przypominając sobie dotyk jego, chłodnych dłoni na swym
rozpalonym, nagim ciele.
-
Stary, jakaś laska się na ciebie gapi.- Zauważył jeden z
otaczających czarnowłosego, chłopaków.
-
Wygląda jakby zaraz miała „dojść”…
- Co
za nogi…
- Że
też nie jest jej zimno. Sam bym ją chętnie ogrzał…-
Przekomarzali się nawzajem, mierząc, zupełnie nie zdającą sobie
z tego sprawy, brunetkę.
-
Zamknij się debilu. To Coleman… Jak nie chcesz stracić swojego
przyjaciela- Wysoki blondyn, który najdłużej ze wszystkich
wstrzymywał się od komentowania atutów dziewczyny, kopnął
swojego niższego przyjaciela w krocze, odciągając tym samym jego
uwagę od zniecierpliwionej dziewczyny-to omijają ją szerokim
łukiem.
- To
czarownica. Nie jednemu zawróciła w głowie.- Komentowali
pozostali.
-
Podobno sypia z Ethanem odkąd oboje skończyli trzynaście lat.-
Liam, który stał sztywno z zaciśniętymi w wąską kreskę
ustami, nie wytrzymał i rozepchnął kumpli na boki
-
Wierzycie w takie bzdury? Serio ?- Rzucił oschle, ruszając w
kierunku wiercącej się brunetki. Zatrzymał się dwa kroki przed
nią i spytał z pełną powagą.
-
Czemu oddałaś pieniądze?
- Nie
potrzebuję ich…- Odpowiedziała twardo, zaciskając dłonie w
pięści.- Też miło mi cię widzieć.- Czarnowłosy westchnął i
podrapał się po tyle głowy.
-
Louise ja…
-
Soul. Od dziś jestem dla ciebie Soul, albo Coleman.- Gdy chłopak
zrobił dwa kroki w jej stronę, odwróciła głowę na bok.
- Nie
chowaj się przede mną…- Szepnął cicho, napierając biodrami na
jej miednicę. Chcąc nie chcąc, dziewczyna musiała oprzeć się
mocniej o samochód. Ciemnowłosy wykorzystał swoją szansę w stu
procentach, szybko pochylił się i objął swoją ukochaną w talii.
Ich usta złączyły się niemal natychmiast, a ciała zaiskrzyły od
przekazywanych uczuć.
Poddała
się chwili. Zupełnie nie potrafiła odmówić sobie rozkoszy
związanej z jego dotykiem. Był magnesem który przyciągał ją do
siebie za każdym razem gdy spojrzeli sobie w oczy, ludzie dookoła
zapewne mogli wyczuć niesamowitą chemię wiążącą tych dwoje- a oni sami, nie potrafili sobie z tym poradzić. Otuliła jego kark ciepłymi dłońmi i przylgnęła do umięśnionego ciała chłopaka.
-
Dlaczego oddałaś pieniądze?- Ponowił pytanie, pieszcząc oddechem
jej lekko rozchylone usta. Nagle wszystko zniknęło z trzaskiem
pękającej szyby. Ciepłe barwy którymi się otoczyli, zlały się
w chłód świata zewnętrznego. Serce brunetki, które jeszcze piętnaście sekund temu uderzało jak szalone, wystukując radosny
rytm, rozbiło się na drobniutkie kawałeczki. Dziewczyna otworzyła
szeroko oczy i odepchnęła od siebie srebrnookiego, który sam do
końca nie wiedział co zrobił nie tak.
- Nie
jestem twoją dziwką…- Szepnęła łamiącym się głosem i
poprawiając na ramieniu torbę, szybkim krokiem ruszyła w stronę
budynku szkoły, zostawiając za plecami wściekłego Liama.
-
Cholera jasna…- Warknął uderzając zaciśniętą pięścią w
maskę czarnego Dodge’a.
-
Stary… Czy ty właśnie…- Grupka kolegów z drużyny otoczyła
rozdrażnionego chłopaka.
- On
właśnie pocałował Coleman…
- I
żyje !
- Nie
wiedziałem, że jesteście razem.- Nieznany głos odezwał się zza
pleców gromadki. Wszyscy odwrócili wzrok w jego stronę zastygając
w miejscu jak słupy soli. Ethan stał za nimi, ubrany w ciemne
jeansy i płaszcz. Mierzył spojrzeniem czarnowłosego, który
jeszcze chwilę temu całował jego byłą dziewczynę.
- Nie
jesteśmy.- Rzucił oschle Liam, a pytający wzrok sportowców
skierował się wprost na niego.
-
Wyglądało to nieco inaczej… Ostrzegam cię, to dziwka. Nie licz
na sentymenty.- Kontynuował blondyn, uśmiechając się szyderczo.
-
Cofnij to…- Warknął młody Tytan rzucając się w stronę Lykana.
Stevens oberwał silnym lewym sierpowym i zatoczył się kilka kroków
w tył, nie upadł gdyż stalowe dłonie Hayes’a uniosły go
odrobinę w górę. Chłopak uśmiechnął się złośliwie i
szepnął:
-
Widziałeś nas tamtej nocy w lesie… Mam nadzieję, że wyciągniesz
konsekwencje i nie zbliżysz się do niej.
- Na
to już za późno.- Czarnowłosy wymierzył swemu przeciwnikowi
kolejny cios w szczękę. Tym razem poobijany chłopak, upadł na
ziemię kilka metrów dalej, ocierając krew z rozciętej wargi i
rozbitego nosa.
-
Spałeś z nią, pijawko ?!- Nie uzyskawszy odpowiedzi, zerwał się
z lodowatego śniegu i jednym susem stanął twarzą w twarz z
konkurentem.- Jeśli chcesz tej wojny, to będziesz ją miał.
-
Trzymam cię za słowo.- Prychnął rozbawiony całą sytuacją
ciemnowłosy. Odwróciwszy się na pięcie ruszył w stronę budynku
szkoły.
***
Lekcje
mijały bez większych niespodzianek. Zdawało się, że wszystko
wróciło do normy. Oczywiście praktycznie cała szkoła wiedziała
o trójkącie który tworzyli Ethan i Liam z Soul na czele, co więcej
stało się to najgorętszą plotką dnia. Każdy miał do dorzucenia
swoje trzy grosze, a historia zwykłej szarpaniny przerodziła się w
krwiożerczą walkę z gwałtem w tle. Louise spokojnie wytrzymywała
spojrzenia szepczących po kątach ludzi, dumnie unosząc głowę i
całkowicie izolując się od ich natręctw. Jednak ile można znosić
cierpliwie, przepełnione jadem gadulstwo? W czasie lunchu
postanowiła, nie jak zwykle zjeść na stołówce przy swoim
ulubionym stoliku, lecz wyjść na zewnątrz- za budynek liceum.
***
[W
tym samym czasie, podziemia katery pw. Jana Chrzciciela, Casenna,
Włochy]
-Albercie
! Przyszedł list z Rogers Pass !- Po małym, ciasnym pomieszczeniu
rozległ się spokojny głos kapłana.
-
Dziękuję, Ojcze Sansone.- Odrzekł, w głębi,
gruby męski głos. Ksiądz usłużnie podał korespondencje
odwróconemu plecami do drzwi mężczyźnie i w pośpiechu usunął się w róg izby.-
To od Stephanie…- Mruknął po chwili, przesuwając zmęczonym
wzrokiem po zapełnionych literami linijkach.-Hmm… Chyba przyszedł
czas na mój powrót do domu. Ojcze Sansone…
-
Słucham cię, drogi Albercie…
-
Poślij tutejsze oddziały do Rogers Pass.- Rzekł starszy pan,
podnosząc się i rwąc list który jeszcze chwilę temu uważnie
czytał.- Muszę niezwłocznie porozmawiać z Isottą i Liamem…- Wrzucił papier do, palącego się jasnym płomieniem, kominka.
-
Oczywiście. Wyruszymy gdy tylko wszystkie jednostki będą gotowe.-
Odrzekł w kapłan i w pośpiechu opuścił pomieszczenie zostawiając
starszego mężczyznę samego.
-
Liamie Raffelu Váradi, mam nadzieję, że dobrze wiesz co robisz…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz