sobota, 21 grudnia 2013

15. "Nie jestem zabawką"

Wyjątkowo, tym razem przywitam się z wami na początku. Wiem, że zapewne chcecie mnie zamordować za tak długą nieobecność, ale najpierw dajcie mi się wytłumaczyć D: Miałam spore problemy ze sprzętem (przeinstalowanie laptopa + brak możliwości zainstalowania sobie głupiego Worda -.-) i straciłam wszystkie zebrane rozdziały :< Musiałam to wszystko ogarnąć od nowa. Do tego oczywiście dochodzi szkoła i mnóstwo obowiązków domowych. Jeszcze raz chciałabym was baaaaardzo przeprosić za tak niemiłosiernie długą zwłokę D: (O ile ktokolwiek wgl pamięta o tym blogu :<). Cóż ja mogę teraz zrobić... Zostaje mi tylko życzyć wam WESOŁYCH ŚWIĄT :* 
Zapraszam na rozdział :)
EDIT:
O BOŻE, BOŻE, BOŻENKOOO~! Ponad 3000 wejść ! *^* Jesteście kochani :* Nie wiem jak wam dziękować... Jestem taka dumna, że pomimo iż nic się tu nie działo przez ponad pół roku, wy dalej ze mną byliście *-* To cudowne, jeszcze raz dziękuję :D
Kilka następnych dni, oraz weekend minęło bardzo spokojnie. Liam i Soul nie wchodzili sobie w drogę. Nie odzywali się nawet słowem, oboje zamknięcie wśród swoich myśli. Zima powoli zaciskała swe szpony na górskim miasteczku Rogers Pass, owiewając je swym lodowatym wiatrem i zasypując miliardem drobnego, białego puchu. Dzieci z lokalnej podstawówki cieszyły się jak oszalałe, mogąc wejść na ośnieżone wzgórza wraz z rodzicami, by obejrzeć panoramę rozciągniętą przed ich oczyma.
Nastał kolejny poniedziałek. Wszyscy zdrowi na umyśle zaczęli już przygotowania do nadchodzących świąt Bożego Narodzenia. Jedna dziewczyna nie mogą zrozumieć całej tej Bożonarodzeniowej tradycji, postanowiła (jak co roku) wyjść na przekór normom. Dla niej Wigilia nie istniała jako święto. Nie miała jej z kim spędzić, więc nie było sensu jej obchodzić. Jak co dzień rano w poniedziałek, wstała o stałej porze, „ogarnęła się”, zjadła śniadanie, a później wywróciła całą szafę do góry nogami wyszukując odpowiednich ubrań. Zdecydowała się na bordowy, gruby sweter, którego rękawy lekko podwinęła na nadgarstkach i gładką czarną spódniczkę, w którą wpuściła rąbek górnej części ubrania. Całość na biodrach przewiązała plecionym, brązowym paskiem. Odwróciwszy się przodem do lustra przechyliła głowę na bok.
- Czegoś mi brakuje…- Szepnęła sama do siebie i ponownie zanurkowała w odmętach swej niezliczonej ilości ubrań i dodatków. Z samego dna kartonowego pudła, udało jej się wygrzebać rajstopy wyglądające jak zwykłe czarne zakolanówki. Założyła je i zerknęła na zegarek stojący na stoliku przy łóżku. Dochodziła godzina siódma trzydzieści dwie, a z domu do lokalnego liceum miała dobre dwadzieścia parę minut jazdy samochodem. Klnąc pod nosem złapała swoją ulubioną czarną, skórzaną torbę i pobiegła do samochodu. Chłodny wiatr zaprószył jej do oczu biały puch. Otarła go delikatnie by nie rozmazać lekkiego makijażu i trzasnęła drzwiami swojego czarnego Dodge’a . Odpaliła silnik i obniżyła temperaturę na najniższą możliwą.
- Czemu ciągle jest tak gorąco ?!- Powachlowała się dłonią i westchnęła. Lykanie nie odczuwają spadków temperatur, ogrzewani krwią która ciągle tętni w ich żyłach, nigdy nie marzną.
Kilka kilometrów dalej zirytowana brunetka, bawiła się radiem, co chwilę skacząc po stacjach. Jednak uparcie wszyscy ograniczali się do dwóch typów muzyki: Smętów o miłości i przesłodzonych piosenek świątecznych. Zdenerwowana zerknęła na zegarek. Za dziesięć minut zaczynały się lekcje.
- Czasem dobrze jest się delikatnie spóźnić…
***
Soul dotarła do szkoły jeszcze przed czasem. Okazało się, że lekcje z powodu śnieżycy zostały przesunięte o piętnaście minut do przodu, by uczniowie mieli szansę na dojazd.
Brunetka nie zwracając uwagi na wlepiających w nią wzrok ludzi, wysiadła ze swojego czarnego jak noc samochodu i oparła się o drzwi. Sekundy ciszy zdawały się trwać całą wieczność, gdy wszyscy na parkingu zamilkli widząc ją w takim stroju. W końcu był środek zimy, a ona paradowała ubrana na cieplejszy, jesienny dzień. Zabębniła palcami w maskę wozu i poprawiła torbę na ramieniu. Rozejrzała się leniwie dookoła, szukając wzrokiem pewnej osoby.
Znalazła go. Stał oparty o swoje czarne BMW wprost naprzeciwko niej. Śmiał się razem z chłopakami ze szkolnej drużyny sportowej, jak gdyby byli najlepszymi przyjaciółmi od lat. Skrzyżowała ręce na piersiach i rozluźniona wbiła lodowate spojrzenie w jego cudownie srebrne oczy oraz hebanowe, delikatne i miękkie włosy. Zadrżała przypominając sobie dotyk jego, chłodnych dłoni na swym rozpalonym, nagim ciele.
- Stary, jakaś laska się na ciebie gapi.- Zauważył jeden z otaczających czarnowłosego, chłopaków.
- Wygląda jakby zaraz miała „dojść”…
- Co za nogi…
- Że też nie jest jej zimno. Sam bym ją chętnie ogrzał…- Przekomarzali się nawzajem, mierząc, zupełnie nie zdającą sobie z tego sprawy, brunetkę.
- Zamknij się debilu. To Coleman… Jak nie chcesz stracić swojego przyjaciela- Wysoki blondyn, który najdłużej ze wszystkich wstrzymywał się od komentowania atutów dziewczyny, kopnął swojego niższego przyjaciela w krocze, odciągając tym samym jego uwagę od zniecierpliwionej dziewczyny-to omijają ją szerokim łukiem.
- To czarownica. Nie jednemu zawróciła w głowie.- Komentowali pozostali.
- Podobno sypia z Ethanem odkąd oboje skończyli trzynaście lat.- Liam, który stał sztywno z zaciśniętymi w wąską kreskę ustami, nie wytrzymał i rozepchnął kumpli na boki
- Wierzycie w takie bzdury? Serio ?- Rzucił oschle, ruszając w kierunku wiercącej się brunetki. Zatrzymał się dwa kroki przed nią i spytał z pełną powagą.
- Czemu oddałaś pieniądze?
- Nie potrzebuję ich…- Odpowiedziała twardo, zaciskając dłonie w pięści.- Też miło mi cię widzieć.- Czarnowłosy westchnął i podrapał się po tyle głowy.
- Louise ja…
- Soul. Od dziś jestem dla ciebie Soul, albo Coleman.- Gdy chłopak zrobił dwa kroki w jej stronę, odwróciła głowę na bok.
- Nie chowaj się przede mną…- Szepnął cicho, napierając biodrami na jej miednicę. Chcąc nie chcąc, dziewczyna musiała oprzeć się mocniej o samochód. Ciemnowłosy wykorzystał swoją szansę w stu procentach, szybko pochylił się i objął swoją ukochaną w talii. Ich usta złączyły się niemal natychmiast, a ciała zaiskrzyły od przekazywanych uczuć.
Poddała się chwili. Zupełnie nie potrafiła odmówić sobie rozkoszy związanej z jego dotykiem. Był magnesem który przyciągał ją do siebie za każdym razem gdy spojrzeli sobie w oczy, ludzie dookoła zapewne mogli wyczuć niesamowitą chemię wiążącą tych dwoje- a oni sami, nie potrafili sobie z tym poradzić. Otuliła jego kark ciepłymi dłońmi i przylgnęła do umięśnionego ciała chłopaka.
- Dlaczego oddałaś pieniądze?- Ponowił pytanie, pieszcząc oddechem jej lekko rozchylone usta. Nagle wszystko zniknęło z trzaskiem pękającej szyby. Ciepłe barwy którymi się otoczyli, zlały się w chłód świata zewnętrznego. Serce brunetki, które jeszcze piętnaście sekund temu uderzało jak szalone, wystukując radosny rytm, rozbiło się na drobniutkie kawałeczki. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy i odepchnęła od siebie srebrnookiego, który sam do końca nie wiedział co zrobił nie tak.
- Nie jestem twoją dziwką…- Szepnęła łamiącym się głosem i poprawiając na ramieniu torbę, szybkim krokiem ruszyła w stronę budynku szkoły, zostawiając za plecami wściekłego Liama.
- Cholera jasna…- Warknął uderzając zaciśniętą pięścią w maskę czarnego Dodge’a.
- Stary… Czy ty właśnie…- Grupka kolegów z drużyny otoczyła rozdrażnionego chłopaka.
- On właśnie pocałował Coleman…
- I żyje !
- Nie wiedziałem, że jesteście razem.- Nieznany głos odezwał się zza pleców gromadki. Wszyscy odwrócili wzrok w jego stronę zastygając w miejscu jak słupy soli. Ethan stał za nimi, ubrany w ciemne jeansy i płaszcz. Mierzył spojrzeniem czarnowłosego, który jeszcze chwilę temu całował jego byłą dziewczynę.
- Nie jesteśmy.- Rzucił oschle Liam, a pytający wzrok sportowców skierował się wprost na niego.
- Wyglądało to nieco inaczej… Ostrzegam cię, to dziwka. Nie licz na sentymenty.- Kontynuował blondyn, uśmiechając się szyderczo.
- Cofnij to…- Warknął młody Tytan rzucając się w stronę Lykana. Stevens oberwał silnym lewym sierpowym i zatoczył się kilka kroków w tył, nie upadł gdyż stalowe dłonie Hayes’a uniosły go odrobinę w górę. Chłopak uśmiechnął się złośliwie i szepnął:
- Widziałeś nas tamtej nocy w lesie… Mam nadzieję, że wyciągniesz konsekwencje i nie zbliżysz się do niej.
- Na to już za późno.- Czarnowłosy wymierzył swemu przeciwnikowi kolejny cios w szczękę. Tym razem poobijany chłopak, upadł na ziemię kilka metrów dalej, ocierając krew z rozciętej wargi i rozbitego nosa.
- Spałeś z nią, pijawko ?!- Nie uzyskawszy odpowiedzi, zerwał się z lodowatego śniegu i jednym susem stanął twarzą w twarz z konkurentem.- Jeśli chcesz tej wojny, to będziesz ją miał.
- Trzymam cię za słowo.- Prychnął rozbawiony całą sytuacją ciemnowłosy. Odwróciwszy się na pięcie ruszył w stronę budynku szkoły.
***
Lekcje mijały bez większych niespodzianek. Zdawało się, że wszystko wróciło do normy. Oczywiście praktycznie cała szkoła wiedziała o trójkącie który tworzyli Ethan i Liam z Soul na czele, co więcej stało się to najgorętszą plotką dnia. Każdy miał do dorzucenia swoje trzy grosze, a historia zwykłej szarpaniny przerodziła się w krwiożerczą walkę z gwałtem w tle. Louise spokojnie wytrzymywała spojrzenia szepczących po kątach ludzi, dumnie unosząc głowę i całkowicie izolując się od ich natręctw. Jednak ile można znosić cierpliwie, przepełnione jadem gadulstwo? W czasie lunchu postanowiła, nie jak zwykle zjeść na stołówce przy swoim ulubionym stoliku, lecz wyjść na zewnątrz- za budynek liceum.
***
[W tym samym czasie, podziemia katery pw. Jana Chrzciciela, Casenna, Włochy]
-Albercie ! Przyszedł list z Rogers Pass !- Po małym, ciasnym pomieszczeniu rozległ się spokojny głos kapłana.
- Dziękuję, Ojcze Sansone.- Odrzekł, w głębi, gruby męski głos. Ksiądz usłużnie podał korespondencje odwróconemu plecami do drzwi mężczyźnie i w pośpiechu usunął się w róg izby.- To od Stephanie…- Mruknął po chwili, przesuwając zmęczonym wzrokiem po zapełnionych literami linijkach.-Hmm… Chyba przyszedł czas na mój powrót do domu. Ojcze Sansone…
- Słucham cię, drogi Albercie…
- Poślij tutejsze oddziały do Rogers Pass.- Rzekł starszy pan, podnosząc się i rwąc list który jeszcze chwilę temu uważnie czytał.- Muszę niezwłocznie porozmawiać z Isottą i Liamem…- Wrzucił papier do, palącego się jasnym płomieniem, kominka.
- Oczywiście. Wyruszymy gdy tylko wszystkie jednostki będą gotowe.- Odrzekł w kapłan i w pośpiechu opuścił pomieszczenie zostawiając starszego mężczyznę samego.
- Liamie Raffelu Váradi, mam nadzieję, że dobrze wiesz co robisz…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz